Pani Stefania z Masiewa Nowego

Nasza gospodyni mieszka tutaj już od 1958 roku ale urodziła się i wychowała 20km od Prużan w kolonii wsi Horodeczno (białoruska część Puszczy Białowieskiej) w 1932r. Pamięta że dawniej, a zwłaszcza tam skąd pochodzi jedzono bardzo proste potrawy. Spożywano dużo kapusty kiszonej lub słodkiej, gotowanej razem z ziemniakami lub oddzielnie. „Kotlety, bułki jedzono tylko od święta. Było mnóstwo pracy, nikt nie miał czasu gotować, jadło się bardzo prosto.”

„Jedzono tołkanicę?” – pytamy.

„Jedzono, tylko my to nazywaliśmy tłuczone ziemniaki, Prawosławni nazywali to tołkanicą” – pani Stefania jest wyznania katolickiego, co na tych terenach jest raczej rzadkością.

„A kasze?”

„Tak, grykę i prośnianą [jaglaną – przyp. red]. Ojciec uprawiał grykę na ziemi VI klasy – na piachu. Ziemia była słaba więc pszenicy nie siali.”

„A owies?”

„Tylko dla koni ale jeszcze siali żyto i jęczmień.”

Okazuje się, że z jęczmienia też robiono kaszę. W domu rozmówczyni nie robiono też popularnego w tych okolicach kwaśnego kisielu z mąki owsianej.

Kobieta pamięta, że gotowano też zupę z pokrzyw lub dzikiego szczawiu z lasu, „nazywano go zajęczy szczaw. Wychodzi więc na to, że w tym rejonie Masiewa podobnie jak w nieodległym Łańczynie, a w przeciwieństwie do innych, badanych przez nas miejsc chętnie gotowano zupy ze szczawiku zajęczego.

Zbierano na na przedwiośniu wodę brzozową, „robione rowki w brzozie i wieszano butelki.”

Kapustę kiszono w beczce. „Na spodzie układano 2 rzędy główek i na to szatkowaną kapustę.Dodawno liśc laurowy, pieprz, marchew, sól.”

Popularna były zupy z kluskami – zacierkami zrobionymi z mąki pszennej z wodą lub z kluskami lanymi – wtedy w skład wchodziło też jajko, robiono rzadkie ciasto, które lano (stąd nazwa) małymi porcjami do wrzącej zupy.

Gospodyni robiła też domowy makaron – 2 jajka, mąka pszenna, woda. Rozwałkowywała ciasto, kroiła na cienkie paski i suszyła. „Kupczy makaron to bez smaku.”

Przygotowywała też często (jak jej mama) pierogi z twarogiem (z odrobiną cukru i jajkiem).

Do ciasta na pierogi nie należało dawać więcej niż jedno, góra 2 jajka, bo inaczej ciasto wychodziło twardę.

Pito „herbatę grodzieńską i kawę zbożową”. Z herbaty robiono esencję, którą potem rozcieńczano z gorącą wodą.

Pani Stefania piekła co tydzień 4-5 blaszek żytniego chleba na zakwasie. Dodawała odrobinę mąki pszennej i drożdży gdy te zrobiły się łatwiej dostępne (to kolejna nowość – do tej pory królował typowo żytni chleb wyłącznie na zakwasie).

Nawet gdy łatwo było dostać chleb ze sklepu kobieta nadal co tydzień wstawiała do pieca świeżą porcje pieczywa. Powód? „Mąż powiedział, że kupczego chleba nie będzie, bo nie smaczny. „Przyjeżdżali koledzy syna ze studiów, bardzo im smakował chleb, który piekłam. Zawsze pytali o niego.”

Zakwas robiono ze starych skórek chleba. 2-3 moczono w przegotowanej, letniej wodzie.

Wierzymy, że chleb naszej gospodyni musiał być smaczny – dostajemy od niej słoik ogórków kiszonych jej produkcji. Są pyszne, odpowiednio twarde, kwaśne i bardzo aromatyczne.

 

Dodaj komentarz